Na szczęście! Do końca 2017 można jeszcze obejrzeć kameralną, lecz niezwykle udaną wystawę w Muzeum Sztuki Współczesnej przy ul. Staromłyńskiej 1 w Szczecinie. Człowieku śpiesz się! I jeszcze jedno – prezentowane dzieła wróciły jesienią z ekspozycji w Polish Museum of America w Chicago – Zdzisław Beksiński „A Tale Told by Shadows” – pierwszej oficjalnej prezentacji dzieł tego artysty w USA. Koniecznie obejrzyjcie świetny film! I jak tu było nie pójść na wystawę mimo szczerej niechęci do artysty Zdzisława Beksińskiego?
Czy lubisz Beksińskiego?
Osobiście nie lubię Beksińskiego. Te słowa cisną mi się same na usta, gdy słyszę jego nazwisko. Dla jasności – nie lubię Zdzisława Beksińskiego jako człowieka. Historia jego życia jest nieszczęśliwa, a tragiczne losy rodziny budzą wręcz grozę. Uważam, że odpowiedzialność za jej losy i za zło, które się działo w dużej mierze ponosi właśnie artysta. Tak to postrzegam.
Jak oceniam wystawę “Zdzisław Beksiński – opowieść cieniem”?
Jeżeli dobrze pamiętam to pierwszy, ale i ostatni raz (tak postanowiłam) oglądałam obrazy Zdzisława Beksińskiego właśnie na wystawie w Szczecinie. Z dużym sceptycyzmem i niechęcią wybrałam się na wystawę do MN w Szczecinie. Magnesem była informacje o filmie w postaci wirtualnej galerii obrazów „De Profundis – Beksiński VR”, by dzięki grafice 3D i okularom VR można było pełniej zanurzyć się w metafizycznej atmosferze dzieł mistrza. Byłam ciekawa w jaki sposób można wykorzystać obraz do stworzenia przestrzeni wielowymiarowej bez uszczerbku dla dzieła. Twórcami tej wirtualnej galerii jest 11th Dimension. Drugą ważną informacją o tej wystawie było to, że obrazy, które można oglądać w Szczecinie, wróciły we wrześniu tego roku z ekspozycji w Polish Museum of America w Chicago – Zdzisław Beksiński „A Tale Told by Shadows” – pierwszej oficjalnej prezentacji dzieł tego artysty w USA.

Ku mojemu zaskoczeniu nie weszłam na wystawę za pierwszym razem, a była to niedziela. Długa kolejka do kasy, a potem czekanie, by obejrzeć film. Postanowiłam przyjść innego dnia, co też uczyniłam niebawem. Z przyjemnością jednak stwierdziłam, że to rzadki widok w tej właśnie przestrzeni wystawienniczej naszego muzeum przy ul Staromłyńskiej. Kiedykolwiek byłam tu wcześniej to najczęściej byłam sama. Ale… Zajrzałam do środka i ucieszyło mnie to, co zobaczyłam. Sala na parterze zanurzona była w ciepłym półmroku i wypełniona oglądającymi. Chciało się wejść dalej.

Ekspozycję podzielono na dwie części. W pierwszej (w tej większej) zaprezentowano obrazy Zdzisława Beksińskiego. Zrezygnowano z górnego oświetlenia na rzecz punktowego, przypisanego każdemu obrazowi oddzielnie. To strzał w dziesiątkę. Kameralny nastrój sprzyjał koncentracji, bo przecież na obrazach Beksińskiego dzieje się, oj dzieje się nie mało! Prac wystawiono nie więcej niż dziesięć. I bardzo dobrze. Pokazano cztery prace z lat 70. i początku lat 80. XX wieku prezentujące realizm fantastyczny. Był to niezwykle ważny okres w życiu artysty – pierwsze prawdziwe sukcesy w kraju i zagranicą, pierwsze poważne i prestiżowe wystawy. Dzięki zarobionym pieniądzom artysta mógł przenieść się wraz z rodziną z Sanoka do Warszawy i całkowicie oddać się twórczości.

Kilka obrazów z końca wieku XX i początków XXI – łącznie z tym namalowanym w 2004 roku, na kilka miesięcy przed tragiczną śmiercią artysty.

Cieszę się bardzo, że wystawa, na której zaprezentowano obrazy tego artysty była kameralna i przez to atrakcyjna dla mnie. Wystawa pokazuje w pigułce najważniejsze i najbardziej charakterystyczne cechy twórczości Beksińskiego. Przez swą wielkość nie epatuje nadmiernie nihilizmem emocjonalnym, grozą czy przejmującym lękiem. Zainteresowanych zainspiruje zapewne do poszukiwań, a obojętnych lub przeciwników tego rodzaju twórczości nie zrazi całkiem.

W drugiej części sali można było wygodnie obejrzeć film – wirtualną wycieczkę po dziełach Beksińskiego. I zrobiłam to, mimo że unikam oglądania wszelkiego rodzaju horrorów, thrillerów czy filmów fantasy. Ciekawość zwyciężyła. Czy żałuję? I nie, i tak. Film zrobiony jest świetnie. Ma spójną „fabułę”. Zbudowany jest z obrazów Beksińskiego, które zostały bardzo dobrze zestawione ze sobą. Miałam wrażenie, że przechodzę korytarzami z jednej krainy – komnaty do drugiej, by w końcu znaleźć się sama w kołysce–trumnie (to było okropne uczucie). Nastrój grozy, niepewności, zastraszenia budował znakomicie dobrany podkład muzyczny. Wisienką na torcie okazała się możliwość znalezienia się w tym potwornym świecie we wszystkich wymiarach. Jak dobrze, że film trwał tak krótko. Jaka szkoda, że autorzy projektu nie wpadli na pomysł, by zrealizować podobną koncepcję wykorzystując np. twórczość choćby Edwarda Dwurnika i jego polskie miasta lub miasta-syntezy Artura Przebindowskiego. Mam nadzieję, że jest to jeden z pierwszych projektów i serdecznie życzę powodzenia. W każdym razie zdjęłam okulary mocno przerażona, ale też zadowolona, że żyję jednak w innym świecie. Sic!
Jaki jest człowiek Beksińskiego?
Jego obrazy krzyczą niemo, czasami przemawiają szeptem ledwie słyszalnym, ale zdarza się, że są kwintesencją przerażającego wrzasku człowieka penetrującego w nieskończoność pokłady własnej podświadomości. W obrazach, szczególnie tych późniejszych postać ludzka jest nieustannie przetwarzana, a szczególnie twarz, służąc „jako pretekst do wariacji” (Beksiński w mailu do Łukasza Banacha, 4.02.2005). Jaki jest człowiek Beksińskiego? Dla mnie to: Człowiek bezimienny, Człowiek samotny, Człowiek cierpiący, Człowiek zniewolony, Człowiek uwikłany, Człowiek bez wiary, Człowiek pozbawiony nadziei, Człowiek bez miłości, Człowiek jako pretekst, Człowiek bez twarzy, Człowiek niecałkowity, Człowiek Demon, Człowiek Śmierć, Człowiek nikt i nic. I pewnie można by było dodać jeszcze wiele określeń… .

Co cenię w twórczości Beksińskiego?
To co może zaimponować w twórczości Beksińskiego, a jest mało znane to fakt, że właściwie był samoukiem. Inżynier architekt (dyplom Politechnika Krakowska, 1952) sam postanowił, że zajmie się sztuką. Pracował, projektował, rysował, rzeźbił i fotografował, by w końcu zacząć malować, a później jeszcze zająć się grafiką komputerową. Ego artysty było wielkie do tego stopnia, że odmówił na początku lat 70. stypendium ówczesnego dyrektora Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku w USA. Pozostał w Sanoku i kontynuował poszukiwania i eksperymenty artystyczne. Całkowicie skoncentrował się na swojej twórczości, by potem odnieść sukces. Przeszedł długą drogę.

Osobiste doświadczenia artysty stały się kanwą jego twórczości. I nic w tym dziwnego i oryginalnego by nie było. To częsty motyw twórczych działań ludzi sztuki. Jednak wyjątkowość w tym względzie Beksińskiego polega na tym, że jego obrazy są jedynie i aż materializacją emocjonalnych przeżyć własnego tylko superego. W jakimś stopniu pewnie jego obrazy odzwierciedlają przeżycia i stany duchowe innych. Przecież nie obcy ludziom jest strach przed śmiercią, koszmar snów czy traumatycznych przeżyć. Koncentracja jedynie na ciemnej stronie doświadczeń ludzkich jest dla mnie zbyt dużym ciężarem, przytłacza tak mocno, że pozbawia radości życia, wiary, że można dać sobie radę mimo wszystko. Dojmujące poczucie samotności, nihilizm wszystkiego, nieustanny proces rozpadu, wszechobecne zniszczenie może jedynie, w moim odczuciu, prowadzić do rozpaczy, depresji, bez nadziei na cokolwiek pozytywnego.

Życie XXI wieku jest pełne okrucieństwa, beznadziei i wszechobecnej śmierci. Sztuka proponowana przez Zdzisława Beksińskiego też. Dobrze jest ją znać, by wiedzieć jednak, że życie ma wiele barw i na szczęście Jego ogląd świata i ludzi nie jest jedynym i obowiązującym. W innym przypadku groziłaby nam głęboka depresja bez szansy na wyzdrowienie.
Cieszę się, że byłam na wystawie “Zdzisław Beksiński – opowieść cieniem” i obejrzałam niezwykłą wirtualną prezentację obrazów „De Profundis – Beksiński VR”. Dzięki niej doceniłam niezwykłe i subtelne efekty kolorystyczne jego obrazów i wielką precyzję detalu. Beksiński okazał się wysokiej klasy kolorystą. Następną rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, a co sobie cenię niezwykle wysoko to warsztat malarza.

„Wśród cech niezmiennych malarstwa artysty był również sposób w jaki Beksiński wykonywał swe dzieła. Artysta ciągle dążył do uzyskania wspomnianego wcześniej „piękna”, nie tylko poprzez to co malował, lecz również poprzez to, na czym i czym obrazował swe wizje. Obrazy malował więc najlepszej jakości farbami, które nie były kładzione gładko, lecz warstwami. Farba położona była dokładnie, lecz nie zachowywała idealnie płaskiej faktury. Obrazy Beksiński oprawiał wyjątkowo solidnie. Solidnie przygotowane były również płótna, a przeważnie deski pilśniowe, które zapewnić miały trwałość i możliwość istnienia dziełom w jak najdłuższym okresie czasu w niezmienionej postaci. Technika ta była ucieczką Beksińskiego od nietrwałości i destrukcji, której to artysta wyjątkowo się obawiał. W zamiarze miał również na długo utrwalić w społeczeństwie pamięć o sobie i swojej sztuce” (Anna Wiszniewska, Motywy fantastyczne w malarstwie Zdzisława Beksińskiego, Łódź, 2013). Najbardziej spodobał mi się obraz, który sprawiał wrażenie rysunku kredkami na papierze, a okazał się akrylem na płycie pilśniowej (por. wyżej) – sprawdźcie sami!
Komentarze